Bardzo lubię dzienniki. Cenię diarystów, bo żeby napisać wartościowy raptularz, trzeba być niezwykle bystrym obserwatorem, mieć w sobie sporo wytrwałości i pokory, no i doskonale operować piórem. Bieżące, użytkowe, nierzadko emocjonalne i niedopracowane teksty spisywane przez naocznych świadków wydarzeń uważam za literaturę nie mniej ekscytującą, niż przemyślane, starannie skonstruowane, wielkie epickie powieści. O książkach opartych tylko i wyłącznie na akcji – czy też ogólnie pojętej fabule, w szczególności utrzymanych w tak zwanej konwencji retro – nawet nie ma co wspominać. Takie wytwory zawsze przegrywają z relacjami autentycznymi, z pierwszej ręki. Choćby nie wiem ile ktoś się naczytał i naszperał w internecie lub po bibliotekach – jak dla mnie nie jest w stanie odtworzyć klimatu świata, którego sam nigdy nie dotknął i na własne oczy nie zobaczył. Po prostu. Żyjesz tu i teraz, reszta to tylko twoje wyobrażenia, które mogą być bliskie prawdy, lecz mogą być od niej bardzo odległe.
Ale do rzeczy. Nieco w ciemno zamówiłem książkę o tytule Rok 1945. Między wojną a podległością. Bałem się trochę struktury publikacji, bałem się też samej zawartości. Czy wybór tekstów okaże się reprezentatywny? Czy faktycznie odda ducha epoki? Czy nie będzie to jakieś jednostronne spojrzenie? Moje obawy okazały się nieuzasadnione, publikacja Ośrodka Karta nie zawodzi. Ciekawa, różnorodna, wartościowa lektura. Chronologiczny przekrój przez tytułowy rok 1945 – rok oczywiście przełomowy, bo przynoszący koniec działań wojennych, lecz bez finału w postaci odzyskania wolności. Złudzenia pryskają. Jeden okupant zastępuję drugiego, nowy reżim zaciska pętlę. Z każdym miesiącem coraz mocniej, co śledzimy na kolejnych stronach oczami świadków wydarzeń. Prywatne zapiski przemieszane z oficjalną propagandą potęgują efekt przygnębienia. Ludzie liczą jeszcze na odmianę losu, niektórzy walczą czynnie i broni składać nie zamierzają, inni usiłują protestować, ale są i tacy, co zwyczajnie szabrują. Ludność masowo migruje. Przeprowadzane są przymusowe przesiedlenia, lecz organizacyjnie nikt nad tym zjawiskiem nie panuje. Koszmarne warunki transportowe, jeszcze gorsze na miejscu, na tak zwanych ziemiach odzyskanych. Króluje żywioł, do tego wszechobecna Armia Czerwona – która wciąż gwałci, rabuje, niekiedy nawet zabija. Komunistyczne władze wprowadzają groteskową „demokrację”, początkowy entuzjazm wywołany przyjazdem londyńskiego premiera Mikołajczyka stopniowo słabnie. Rozpoczyna się propagandowa nagonka na działaczy opozycyjnego PSL, pod koniec roku otwarcie dochodzi już do morderstw i zastraszania. Bezpieka jest bezkarna. W grudniu (koniec relacji) chyba tylko nieliczni wierzą w pozytywny obrót spraw. Ale czy ja wiem? Może tak mi się tylko wydaje? Z dzisiejszej perspektywy łatwo powiedzieć, teraz na pewno inaczej tamtą beznadziejność się odbiera.
Od czasu do czasu zastanawiałem się, jak wiele źródeł musiała zgłębić autorka wyboru (Marta Markowska), jak tytaniczną pracę musiała wykonać, aby przedstawić czytelnikowi tak szeroki obraz. Książka wciąga. Fragmenty są raczej krótkie, żadnych dłużyzn, przez co relacja staje się bardziej dynamiczna. Z satysfakcją odnotowałem na przykład jeden tylko (w całej książce!) maleńki wycinek pamiętnika mojego ulubionego diarysty – Jana Józefa Szczepańskiego. Ale jakże sugestywny! Znając pełną wersję zapisków tego akurat pisarza, założyć mogę śmiało, że zaprezentowany w publikacji wybór przeprowadzono umiejętnie i z wyczuciem.