Nie ukrywam, że mam słabość do prozy Tyrmanda. Większość jego książek czytałem już dawno temu. Jednym z nielicznych tytułów, jakimś cudem „uchowanym” właściwie do teraz, była Cywilizacja komunizmu. Brak ten w ostatnim czasie nadrobiłem.
Trudno się nie zgodzić z pisarzem i jego tezami. Komunizm to największe zło i najgorsza plaga, jaką ludzkość wymyśliła – na swoją zgubę. Tyrmand podejmuje różne aspekty funkcjonowania jednostki w komunizmie. Niby zwraca się do czytelnika zachodniego, nieskażonego czerwoną zarazą, aczkolwiek zaznacza, że właściwie nie żyjąc nigdy w zasięgu komunizmu, zwyczajnie się go nie ogarnie. Tu też zgoda, jak najbardziej. W zasadzie dziś moglibyśmy poszerzyć adnotację – również młody współczesny czytelnik też nie zrozumie do końca. Na szczęście nie musi.
A skoro już przy młodych ludziach jesteśmy – poruszył mnie szczególnie rozdział poświęcony dzieciom. Otóż komunizm funduje swoim najmłodszym obywatelom swoistą schizofrenię. Przykład – w domu dzieciaki słyszą o Świętym Mikołaju, a wszędzie indziej (oficjalnie) występuje niejaki Dziadek Mróz. Tyrmand zręcznie to wychwycił. Za jego czasów faktycznie usiłowano we wschodnioeuropejskich demoludach – na wzór ZSRR – zastępować poczciwego Świętego Mikołaja sowieckim Dziadkiem Mrozem. Na szczęście bez powodzenia. Jak pokazało życie – w starciu z groteskowym tworem Mikołaj się jednak obronił.
Cywilizacja komunizmu do polecenia przede wszystkim wiernym fanom Leopolda Tyrmanda. Poczucie humoru, elokwencja, klasa i charakterystyczny styl pisarza niezmiennie na wysokim poziomie. Poparte licznymi przykładami tezy zawarte w książce i straszą, i śmieszą zarazem, aczkolwiek dobrze by było, aby nigdy nie ożyły na nowo. Dla dobra ludzkości niech na zawsze pozostaną książkową ciekawostką.