Przeczytałem Drogę donikąd Józefa Mackiewicza. Że wielka to książka, nie zdziwiło mnie wcale, nie po raz pierwszy zetknąłem się z prozą tego wybitnego pisarza. Wręcz przeciwnie: od początku nastawiałem się na nakreśloną z rozmachem, dobrą warsztatowo, a przede wszystkim poruszającą, mądrą, głęboką lekturę – i jako rarytas zostawiłem ją sobie na spokojne czytanie w okresie świątecznym. Nie zawiodłem się. W tym tekście jest mnóstwo myśli, cytatów, uwag, spostrzeżeń naprawdę genialnych… Skarbnica. Jest z czego czerpać. Czerpać, gdyż w pewnym momencie tak się nakręciłem, iż owładnęła mną idea, aby dodać motto do pisanej obecnie książki historyczno-przygodowej. Nie stosowałem dotychczas tego typu zabiegów, to znaczy myśli przewodniej w żadną z wcześniejszych produkcji nie wciskałem. Nie wiem, niby bardzo by się chciało, ale są obawy. Jak sądzę – uzasadnione. Trzeba schłodzić głowę i pomysł przetrawić. Wizja jest kusząca, jednak wymaga dogłębnego przeanalizowania. Grunt – nie przesłodzić.
Z mottem czy bez?
Dodaj do zakładek Link.
Ciekawy i dobry pomysł. Moim zdaniem, nie chodzi nawet o przesłodzenie, chyba że powieść ma być rodzajem romansu spod znaku Harlequina, ale o dzisiejszą wszechobecność mott w kulturze masowej. Wystarczy wspomnieć te wszystkie hasła w stylu „carpe diem”, które odczytać można z biustów pań często nadużywających solarium lub rozbudowanych tricepsów trenerów personalnych. A Facebook? Czasami wydaje się, że motta w postaci memów, które można w nim znaleźć, stanowią dużą część publikowanych przez użytkowników materiałów.
Ostatecznie wszystko zależeć będzie od woli Autora i jego przekonania o słuszności umieszczenia w konkretnym dziele wybranego motta. Temat oczywiście należy przemyśleć. Dobre motto może wzbogadzić książkę.
I to jest właśnie największa pokusa: wzbogacić książkę! Ale i duże ryzyko, by trafić z cytatem w dziesiątkę. Szczególnie wobec niestosowania wcześniej tego typu zabiegów…