Napisał do mnie jeden z czytelników, czy sądzę coś – a jeśli tak, to co? – o pewnym artykule w piśmie „Przegląd”. Artykuł (znajduje się tu) dotyczy Wacława Kuchnio „Spokojnego”. Autorem tekstu niejaki Tadeusz Bacia.
Przyznam szczerze, że nie czytuję na co dzień lewackich pism. O istnieniu rzeczonego artykułu (choć to chyba za duże słowo – precyzyjniej należałoby raczej rzec: paszkwilu) nie miałem pojęcia. Choć pracowałem niedawno nad książką z lubelskim podziemiem antykomunistycznym w tle – na ów materiał akurat nie trafiłem. Czytelnik podesłał linka, więc się zapoznałem.
Zamurowało mnie. Normalnie jakbym czytał niesławnego tygryska „Orlik” zostawia ślad. Przekaz tendencyjny, kłamliwy i działający dokładnie na tych samych emocjach, jakie stosowano w latach PRL. Te samy chwyty, ta sama tonacja. Wypisz wymaluj jak na przykład u ubeka Strześniewskiego od „zostawiania śladu” albo – jeszcze lepiej – jak w tygrysku o „Huzarze” (wyczerpująco pisałem o tej wyjątkowo perfidnej pozycji w listopadzie). A przecież kim byli utrwalacze władzy ludowej – wiadomo. Kto się tam garnął – wiadomo. Jak pisano o AK do 1989 roku (i kto tę narrację oraz z jakich pobudek preparował) – wiadomo. Zresztą i później w pewnych kręgach postrzeganie to się nie zmieniło ani o jotę, co potwierdzają łzawe mądrości redaktora „Przeglądu”. Ale może ja się nie znam – myślałem, trawiąc i mimo wszystko usiłując przeanalizować lewacki elaborat bardzo powoli. Już wiem – rozumowałem po cichu w trakcie lektury – polecę czytelnikowi kontakt z panem Sulejem, ja nie jestem ani naukowcem, ani tym bardziej biografem „Orlika” czy „Spokojnego”. Ja ich tylko przywołuję na kartach książki przygodowej, bez jakiejkolwiek pretensji naukowej, w dodatku z elementami fantastyki. To jest tylko i wyłącznie moja wizja – nie dość, że subiektywna, to jeszcze mocno beletrystyczna. Trzeba spytać naukowca…
Aż tu nagle: trach! W ostatnim akapicie wypracowania pada źródło, oczywiście nakreślone w negatywnym świetle: prace pana Mirosława Suleja. No proszę – autor paszkwilu już awansem wybija z rąk potencjalne argumenty ewentualnym oponentom.
Cóż było czynić? I tak odpisałem czytelnikowi, że najlepiej skontaktować się z dr Sulejem. Ale czy to zrobi? Nie wiem. Nawet jeśli, to jaką właściwie treść dostanie w odpowiedzi? Wydaje mi się, że nie trzeba pytać, a wystarczy poczytać. Historyk odpisze zapewne to, co przedstawił w książce. Czyli – jak dla mnie – niezbite fakty i interpretację najbliższą prawdy. Lecz jak ona zabrzmi dla lewactwa? Hmm…
Mamy rok 2017 (artykuł z 2015), a komuna dalej trzyma się mocno. Kto by to przewidział – powiedzmy – ze 25 lat temu? To naprawdę brzmi jak political fiction, a jednak nowe referaty rodem z tygrysków ukazują się na bieżąco, nowi towarzysze dalej – jak mawiał Sofronow – kują po tej samej linii…
Wziąłem się za tę tematykę, bo lubię historię, w szczególności burzliwe lata czterdzieste i pięćdziesiąte ubiegłego wieku, ale przede wszystkim chciałem mieć pretekst do pokazania opowieści, przygody, jakiejś tam sensownej emocji (adresowanej w szczególności do młodego czytelnika). Tymczasem życie pokazuje, że to nie żadna fantastyka, a normalna rzeczywistość. Jednocześnie nasuwa się proste i logiczne pytanie: czyżby I tom mojego skromnego cyklu rozrywkowego miał szansę zaistnieć w dodatkowym wymiarze?