Robię wszystko, aby dotrzymać słowa i jeszcze w tym roku doprowadzić do zainaugurowania cyklu historyczno-fantastycznego. Innymi słowy, pora na tom pierwszy, na coś w rodzaju „pilota”, a więc na powieść, która zalega mi w szufladzie od dobrych trzech lat (pisana na przełomie 2016 i 2017). Później dwukrotnie obrabiana redaktorsko, dość znacząco, bez sentymentów i pieszczenia się, to znaczy z radykalnym skracaniem bądź wręcz z odrzucaniem co słabszych rozdziałów. Powstał chyba niezły tekst, jednak od maja 2017 ani razu w niego nie zaglądnąłem. Zająłem się tetralogią żołnierską, zaliczyłem przygodę z pracą w charakterze urzędnika samorządowego (dobry temat na powieść), wreszcie podjąłem wysiłek organizacyjny, by uruchomić własne wydawnictwo. Niezależnie od tego wszystkiego tematyka „żółtego tygrysa” od czasu do czasu wraca na blogu. A to we wpisach, a to w komentarzach. Odbieram pozytywne sygnały, czuję wsparcie i zaciekawienie czytelników, jest pewnego rodzaju kredyt zaufania.
I tak oto po zamknięciu dużego projektu nieliterackiego, który absorbował mnie od zimy, stanąłem w obliczu dalszych działań twórczo-wydawniczych. Jakiś czas przegryzałem dylemat, w którym pójść kierunku. Drogi były dwie: historyczno-przygodowa („tygrysia”) bądź obyczajowa, bardziej artystyczna, trudna do jednoznacznego sprofilowania (jak wszystkie moje wcześniejsze utwory niewojskowe). Zdecydowałem się na rozwijanie pierwszego zakresu tematycznego. Drugi na razie okładam na bok, wszystkie siły i moce przerobowe zamierzam skierować teraz ku nieformalnej kontynuacji tomików z tygrysem.
Z tydzień temu wróciłem do tekstu. Wygładzam jeszcze, ale kosmetycznie, już bez rewolucji. Ilustrator zaczyna rysować okładkę, dograliśmy wszystkie szczegóły współpracy. A zaznaczyć trzeba, że niełatwo o zdolnego artystę, który coś namaluje od siebie, nawiąże do stylu, a nie tylko poprzestanie na gotowcach (pół biedy jeśli idzie o udane fotomontaże, najgorsze rozwiązanie to zdjęcia – pobrane z jakichś ogólnodostępnych baz na taniej licencji – i wprost wrzucone na okładkę, co się niestety zdarza nagminnie, a czego zwyczajnie nie cierpię). Będziemy też mieli nowe logo dla cyklu. Layout okładki nawiąże do Biblioteki Żółtego Tygrysa, choć w sposób twórczy, na pewno nie wiernopoddańczy. Tak czy siak, kolekcjonerzy powinni być usatysfakcjonowani.
Tu należałoby nadmienić jeszcze dwa słówka o formacie publikacji. Otóż powieść „pilotażowa” jest dość obszerna, o wiele obszerniejsza niż standardowy tomik, dlatego początkowo rozważałem format dużego tygrysa (B6), albo nawet habeków (dla wyjaśnienia – chodzi o Historyczne Bitwy, czyli format 125×195 mm, zresztą książki espeerowskie są w takim właśnie rozmiarze). Po długim namyśle zwyciężyła opcja A6. Klasyka. Książeczka będzie przez to dość gruba, trochę zależy jeszcze od rodzaju papieru, czy damy zwykły offset, czy postawimy na objętościowy, tu decyzja wciąż nie zapadła, bo sentyment podszeptuje objętościówkę, a rozsądek podpowiada offset, niemniej co do formatu już postanowione – i skład książki, i layout okładki szykujemy pod A6. Będzie można zatem ustawić ją na półce obok rasowych tygrysków, aczkolwiek bardzo bym sobie życzył, aby dorobić się jednak własnego ministandardu i napisać odrobinę własnej „mitologii” – tak wydawniczej, jak i fabularnej.
Tytuł cyklu, nie mówiąc o tytule książki, dawno już jest obmyślony, lecz dziś go jeszcze nie zdradzę. Przyjdzie czas, gdy odsłonimy więcej kart. Jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, premierę książki planuję na wrzesień, może nawet uda się zdążyć na końcówkę lata. Fani tygrysów – szykujcie się!