Sto lat temu (23 marca 1917) urodził się Wacław Kuchnio ps. „Spokojny”. Przyjaciel, zastępca i adiutant majora Mariana Bernaciaka ps. „Orlik”. Oczy i uszy komendanta – jak mawiano o „Spokojnym” pośród partyzanckiej braci. To jego Bernaciak darzył największym zaufaniem. Nic dziwnego, że po śmierci „Orlika” (24 czerwca 1946) Kuchnio został dowódcą jednej z dwóch zasadniczych części zreorganizowanego zgrupowania.
Pochodził z Ryk. Uczęszczał do tamtejszej szkoły powszechnej – do jednej klasy z Marianem Bernaciakiem. Byli nieomal idealnymi rówieśnikami („Orlik” urodził się siedemnaście dni wcześniej). Podobnie jak Marian Bernaciak – Wacław Kuchnio walczył w wojnie obronnej roku 1939. Uniknął niewoli. Wrócił do rodzinnych Ryk. Zaangażował się w działalność konspiracyjną.
Jak „Orlik” – „Spokojny” również zapisał piękną żołnierską kartę w walce z okupantem niemieckim. Niestety jak się miało okazać – po akcji „Burza” z konieczności nastąpił ciąg dalszy konspiracji oraz walki. Tym razem z okupantem sowieckim. Już we wrześniu 1944, kiedy bolszewicy przystąpili do jawnego wyłapywania, zabijania bądź wysyłania w otchłań ZSRR żołnierzy Armii Krajowej, Kuchnio nie czekał, aż po niego przyjdą, tylko zaczął organizować zbrojny opór. Po odtworzeniu oddziału „Orlika” (wiosna 1945) „Spokojny” znów stał się zastępcą Bernaciaka. Dowodził też jednym z plutonów. To przytomność umysłu „Spokojnego” zadecydowała o wyniku słynnej bitwy w Lesie Stockim (24 maja 1945), kiedy doszło do zetknięcia sztabu „Orlika” ze sztabem komunistów. Zawołał o hasło (była noc, mundury obu stron podobne), tamci z miejsca odpowiedzieli „Leningrad” – i wtedy partyzanci otworzyli ogień. Likwidacja dowództwa komunistycznej grupy operacyjnej zupełnie zdezorganizowała i rozbiła przeważające siły wroga.
W wyniku tak zwanej drugiej amnestii (wiosna 1947) „Spokojny” rozwiązał oddział i ujawnił się. Dalsza walka nie miała już sensu. Niestety ubecy nie zamierzali mu odpuszczać. Był obserwowany, śledzony i inwigilowany. Jeszcze latem 1946, będąc w partyzantce, ożenił się. Po złożeniu broni próbował ułożyć sobie cywilne życie, prowadził sklep, usiłował normalnie żyć. Nie odpuszczono mu. W efekcie kolejnego najścia zastrzelił dwóch ubeków i skrył się w mieszkaniu przyjaciela z czasów konspiracji, jednak dwa dni później i tam go dopadli. Dom otoczyły ogromne siły UB, MO i KBW. Mimo tego „Spokojny” zamierzał walczyć, bronić się. W domu były dzieci przyjaciela. To przeważyło. Postanowił, że nie będzie ich narażał. Strzelił sobie w skroń. Po nim to samo uczyniła jego żona Zofia. Wszystko to działo się 8 czerwca 1948. Wacław Kuchnio żył 31 lat. Kiedy ubecy wpadli do mieszkania i zobaczyli martwego „Spokojnego”, byli wściekli. Po wyładowaniu swojej złości zabrali oba ciała. Miejsce pochówku nie jest znane do dziś.
Wacław Kuchnio pojawia się w mojej książce historyczno-przygodowej. W zasadzie w jednej z najistotniejszych ról. „Orlik” występuje gościnnie, w jednej tylko scenie, lecz „Spokojny” bierze udział w normalnym wątku fabularnym. I mam nadzieję, że wróci – być może z jeszcze dłuższą rolą – w kolejnej części cyklu. Dziś świętowałby 100 lat…