Zauroczony weekendową lekturą Ubika dość emocjonalnie napisałem o odkryciu świetnej książki i w ogóle o pojawieniu się na horyzoncie kandydata do powiększenia mojego osobistego grona ulubionych pisarzy, podczas gdy nie wspomniałem jak dotąd o innego rodzaju odkryciu czytelniczym ostatnich tygodni – mniej znanych pracach starego dobrego George’a Orwella.
Wszystko zaczęło się jednak od tego, że odświeżyłem sobie słynny Rok 1984. Po wielu latach. Genialna książka. Miażdży jak dawniej. Tak mnie jakoś wzięło. Od ostatniego czytania latek minęło już sporo, pozapominałem szczegóły. A lubię wracać do dobrych powieści. Rok 1984 to jest odjazd totalny. Literacko – arcydzieło, które można jedynie podziwiać. Przerażająca wizja ludzkości. Jak mi się zdaje – niekoniecznie wyssana z palca, to znaczy wcale nie taka nierealna. Książka okazuje się lepsza, niż ją zapamiętałem z lat studenckich. Nie pierwszy już raz odkrywam na nowo jakieś dzieło, a w zasadzie jego autora.
Poszedłem za ciosem. Jak dotychczas Orwell kojarzył mi się właściwie tylko z dwiema pozycjami: wspomniany Rok 1984 oraz nie mniej słynny Folwark zwierzęcy. Tymczasem angielski pisarz zostawiał po sobie bogaty i wielce atrakcyjny dorobek literacki. Właśnie jestem w trakcie jego uważnego zgłębiania. I choć przeczytałem do tej pory zaledwie trzy mniej głośne książki Orwella – wiem już, że autora tego muszę koniecznie poznać w całości!
Na dnie w Paryżu i w Londynie to zapis (relacja) życiowych eksperymentów pisarza, drążącego w młodości temat doli ludzi odrzuconych, włóczęgów, bezrobotnych, bezdomnych bytujących w nędzy, funkcjonujących jak gdyby na marginesie społeczeństwa. Zgodnie z tytułem – Orwell najpierw poruszał się w tym środowisku po Paryżu, później po Londynie. Książka świetnie napisana. Barwna i sugestywna, bo oparta na osobistych doświadczeniach. Tu nie ma żadnej fikcji literackiej, tu jest samo życie. Otrzymujemy porażający opis biedoty dwóch wielkich miast europejskich z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych minionego wieku. Nędzna praca, przytułki, głodowanie. Widać, że autor silnie przechodził okres zafascynowania ideami lewicowymi – na szczęście wyleczył się z nich.
Brak tchu jest sentymentalną podróżą w krainę dzieciństwa. Wyraźnie czuć też zbliżającą się wojnę. Czytając tę książkę, byłem przekonany, że wszelkie wstawki sugerujące nieodzowność nadchodzącego konfliktu są wynikiem tylko i wyłącznie tego, że Orwell pisał już po „fakcie”. Tak sugestywnie snuje on wizje bombardowań i spustoszenia, jakby wiedział coś więcej, niż wie jego bohater. Tymczasem książka powstała około 1938 roku, ukazała się zaś na krótko przed wybuchem wojny. Kolejne świadectwo wizjonerstwa autora Roku 1984. Spora część powieści to urocze retrospekcje i cała masa wspomnień, które jednak ulegają brutalnej weryfikacji – czas płynie, wszystko się zmienia. Rodzinna miejscowość bohatera niewiele przypomina już tę, jaką zapamiętał z dzieciństwa.
Najbardziej przypadły mi jednak go gustu teksty Orwella z książki Anglicy i inne eseje. Te eseje są rewelacyjne. Solidny kawał roboty. Intrygujące tematy, bystre obserwacje, celne diagnozy i analizy. Niewiele zestarzały się te utwory, o ile w ogóle się zestarzały – a pochodzą przecież sprzed ponad siedemdziesięciu lat! Wielka radość czytania. Na tym materiale można się po prostu uczyć fachu – jak napisać doskonały esej. Jak dla mnie mistrzostwo niedoścignione.