Właściwie jednym tchem przeczytałem najnowszy „Świt ebooków” (10). Przy czym muszę się przyznać, że lekturze towarzyszyły dwa silne odczucia: zaciekawienie i zakłopotanie. Zaciekawienie z uwagi na wysoką jakość nieznanej mi zawartości (czyli dotyczy prawie wszystkiego, to znaczy pominąwszy Historię jednego czworonoga), zawstydzenie – właśnie ze względu na fakt znalezienia się mojego skromnego tekściku w tak ekskluzywnym gronie. Nie chodzi nawet o to, że grono jest obecnie wielce renomowane czy utytułowane (z całym szacunkiem dla autorów publikujących w „Świcie ebooków”, lecz są to pisarze raczej na dorobku; innymi słowy: poważna kariera literacka oraz przyszłość okraszona sukcesami zapewne jeszcze przed nimi). Chodzi o to, że moje opowiadanie jak gdyby odstaje. W moich oczach wyblakło. Na dodatek jeszcze ta nietrafiona konwencja. Króluje fantastyka, a u mnie fantastyki ni w ząb. Nie moje poletko. Podziwiam, lubię, szanuję i czytuję, ale za bardzo nie uprawiam… Poniosło mnie. Posłałem trywialną bajeczkę, którą napisałem parę lat temu dla córki. I pewnie z przewidywalnym zakończeniem. Głupio mi. Wprawdzie nie mnie oceniać, nie jestem bezstronny, grono redakcyjne kolegialnie utwór zakwalifikowało, więc coś w nim (to znaczy w utworze, nie w gronie) być musiało, jednak gdyby teraz ode mnie zależało – dawać/nie dawać – raczej bym z psią odyseją nie startował. Toteż o ile coś do „Świtu” jeszcze kiedykolwiek odważę się posłać, pewnie z dziesięć razy zastanowię się, czy mój materiał spełnia odpowiednie kryteria. Masz ci los!
Co ja tutaj robię?
Dodaj do zakładek Link.