Staram się nie pisywać tutaj o sporcie, choć niekiedy aż korci, żeby coś wrzucić. Pierwszeństwo daję jednak książkom – z niewielkim dodatkiem historii, obserwacji socjologicznych, ewentualnie muzyki. Blog nazwałem autorskim, w domyśle literackim (artystycznym), toteż wskazane jest mocno selektywne podejście przy dobieraniu treści.
Jednak będąc starym kibicem piłkarskim, z około trzydziestoletnim stażem, trudno mi przejść do porządku dziennego nad tegoroczną klapą polskich drużyn klubowych w rozgrywkach pod egidą UEFA. Wszystkie 4 „eksportowe” ekipy puchary mają już bowiem – mówiąc kolokwialnie – z głowy (w sierpniu!) i mogą skupiać się na ligowej młócce zwanej życzeniowo ekstraklasą. Ten wykrzyknik po sierpniu, dla osób mniej zorientowanych w temacie, niech tłumaczy prosty fakt, że poważna piłka w poważnych klubach, czyli na poziomie w miarę niezłym („w miarę”, bo jedynie grupowym, czyli de facto wciąż zaledwie eliminacyjnym) zaczyna się dopiero we wrześniu. Prawdziwie emocjonujące puchary startują na wiosnę, po wyjściu z grup, ale dla naszych kopaczy jest to już oczywiście etap czysto abstrakcyjny. W każdym razie kiedy profesjonalne drużyny szykują się do startu, bądź jeszcze odpoczywają na urlopach po wyczerpującym poprzednim sezonie, nasi toczą heroiczne boje, a w konsekwencji nieuchronnie żegnają się z marzeniami, by cokolwiek ugrać. Na resztę sezonu zostaje zatem już tylko, jak wspominałem, ligowa kopanina we własnym sosie, by po jej zakończeniu w nagrodę wejść do przyszłorocznych wakacyjnych pre-eliminacji, które znów zakończą się zapewne w lipcu lub sierpniu. Wcześniej z rozgrywek UEFA odpaść już nie można…
Frustrująca dola polskiego kibica piłkarskiego. Nie tyle zwyczajowo zazdrości on sportowych emocji kibicom niemieckim, włoskim, hiszpańskim czy angielskim, co teraz nawet mołdawskim, kazachskim, cypryjskim czy nawet albańskim! Nigdy nie byliśmy za mocni w tych pucharach, ale jeszcze z 10-15 lat temu nasze kluby odpadały po ambitnej grze z całkiem niezłymi przeciwnikami, zaś nierozstawionych „kelnerów” odprawiały z kwitkiem różnicą kilku, czasem kilkunastu bramek (w dwumeczu). Teraz przykre jest to, że relacje się odwróciły: kluby z Polski stały się typowymi kelnerami. W tym roku wszyscy odpadli z cieniasami. Na upartego można by rzec, że jedynie Arka Gdynia wylosowała niezupełnie ogórkowatego przeciwnika (będąc od razu w III rundzie eliminacji LE, jako zdobywca Pucharu Polski, mierzyła się z duńskim FC Midtjylland – ale ci i tak odpadli w kolejnej rundzie z Cypryjczykami, co najlepiej świadczy o ich sportowej „potędze”). Reszta trafiła na przeciwników absolutnie do ogrania, a jednak nie dała rady. Najbardziej boli oczywiście dwukrotna porażka Legii Warszawa (najpierw wylecieli z LM wskutek niesprostania słabiutkim Kazachom, a potem z LE – wyeliminowani przez siermiężnych i niezwykle topornych Mołdawian). Nędza, rozpacz, wstyd. O odpadnięciu Lecha i Jagiellonii (ta ostania w lipcu!) nawet nie wspominam – klapa na własne życzenie. Generalnie najbardziej żal mi Arki – nikt na nią raczej nie stawiał, tymczasem zdobywcy PP zagrali ambitnie, a awans roztrwonili w ostatniej minucie doliczonego czasu gry w meczu rewanżowym. Brakło doświadczenia, co nie zmienia faktu, że gdynianie akurat nie mają wielkiego powodu, aby się rumienić ze wstydu. Piłka taka jest: nie umiesz cwaniakować (oszukiwać, leżeć na murawie w nieskończoność, świadomie faulować z dala od swojej bramki, kraść czas i cynicznie przedłużać, wybijać przeciwnika z rytmu, ciągnąć korzystny wynik na siłę do końcowego gwizdka), przegrywasz. Wrażenie pozostało jednak nie najgorsze. Prawdziwy kibic wiele jest w stanie wybaczyć, taką sportową naiwność czy niedoświadczenie jeszcze jakoś przełknie, ale braku zadziorności, walki, nieustępliwości, ambicji – nigdy. Trzeba gryźć trawę i już. Z tego punktu widzenia jedynie start zdobywcy PP uznaję za przyzwoity – reszta sprawiała wrażenie, jakby awans do kolejnej rundy rozgrywek europejskich nie był w niczyjej karierze sprawą kluczową. No i najwyraźniej nie był.
Degrengolada polskiej piłki klubowej postępuje z roku na rok. Nie zmieniają tego jednorazowe wybryki w rodzaju przypadkowego awansu Legii do LM (raz na 20 lat). Nie wyciągnięto żadnych twórczych wniosków, nie wzmocniono znacząco drużyny (a wręcz ją osłabiono) – efekt taki, że nawet na LE mistrz Polski okazał się za cienki, choć na każdym etapie był rozstawiony i w wakacyjnych eliminacjach powinien rozdawać karty. Obserwując nieszczęsną rywalizację i kolejne odpadnięcia Legii, nie mogłem odegnać od siebie wrażenia, że polityka transferowo-kadrowa tego klubu bazuje na prymitywnej zasadzie: jakoś to będzie. Niestety nie było. Nijak nie było. Wystarczył cieniutki mistrz Kazachstanu (który zaraz potem poległ z przeciętnym Celtikiem 0-5!) i słabiuteńki mistrz Mołdawii, aby obnażyć całą amatorszczyznę stołecznego zarządzania. A tyle było gadania, że niebotyczna jak na nasze warunki premia za udział w zeszłorocznej LM pozwoli Legii „odjechać” na całe lata – tak finansowo, jak i sportowo!
Za rok łatwiej nie będzie, tym bardziej że wchodzi w życie reorganizacja rozgrywek UEFA (obmyślona jeszcze bardziej pod kątem korzyści płynących dla silnych, bogatych, utytułowanych klubów z najmocniejszych lig). Na dodatek wątpliwe, by u nas wyciągnięto wnioski. Tu są potrzebne zmiany systemowe. „Ekstraklapa” 8 lub góra 12 drużyn. Żadnego dzielenia punktów po fazie zasadniczej. Wysokie premie finansowe za zdobywanie punktów do rankingu federacji. Ulgi z tytułu reprezentowania Polski w pucharach (np. możliwość swobodnego przeniesienia krajowego meczu na późniejszy termin). Start lokalnych rozgrywek też należałoby przyspieszyć, żeby na początku lipca być już w pełnym biegu. Nie wiem, nie jestem fachowcem, a jedynie rozżalonym kibicem, który za cholerę nie rozumie, jak to jest, że spośród całej pierwszej 30-tki w rankingu klubowym UEFA jedynie Polska nie posiada reprezentanta w fazie grupowej. Wstyd! Zamiast gonić średniaków, dobiliśmy do najsłabszych na kontynencie, przy czym płace w polskiej lidze bynajmniej ogórkowe nie są. Tylko poziom mamy ogórkowy.
Rewelacyjny komentarz będący esencją prawdy – oddający rzeczywistość. Trudno tutaj z czymkolwiek się nie zgodzić. Sama prawda.
Dziękuję za opinię i ciepłe słowa skierowane pod kątem moich kibicowskich refleksji. Niestety rzeczywistość piłki klubowej nie rozpieszcza nas, polskich kibiców, a niezła gra reprezentacji tylko częściowo rekompensuje uzasadniony zawód… Pozostaje mieć nadzieję, że po tegorocznym wstrząsie coś wreszcie drgnie w czołowych klubach i zauważymy poprawę w grze na arenie międzynarodowej. Być może ktoś w PZPN połapie się, że zmierzamy donikąd? Wprawdzie nie zanosi się na cudowne ozdrowienie, przynajmniej nie w najbliższym czasie, jednak kibic – jak to kibic – chce wierzyć.