Nie dalej niż półtora tygodnia temu ubolewałem nad mizerną liczbą użytkowników najpopularniejszego w naszym kraju serwisu czytelniczego (Lubimy Czytać), którzy wykazali jakiekolwiek zainteresowanie porządną, atrakcyjną i pouczającą publikacją pt. Józef Mackiewicz i krytycy. Tymczasem nawet nie domyślałem się, że następna w kolejce do przeczytania książka (na mojej prywatnej liście) okaże się jeszcze bardziej niszowa! Mowa o Samotnym pokoleniu Jerzego Andrzejewskiego. Jest to zbiór szkiców i recenzji krytycznych, jakie jeden z – bądź co bądź – mocniej utytułowanych polskich prozaików XX wieku opublikował w międzywojennej prasie (ściśle rzecz biorąc: w latach 1927-1939). Wielkim fanem Andrzejewskiego nie jestem i nigdy nie byłem, aczkolwiek czas już jakiś temu zainteresowałem się Samotnym pokoleniem – i postanowiłem zakupić go do swojej biblioteczki – głównie z uwagi na okres, którego dotyczy.
Książkę podzielono na 5 zasadniczych części: „topografię współczesności”, teksty dotyczące prozy polskiej, prozy obcej, noty o książkach oraz tak zwane varia. Najdłuższy (i zarazem najbardziej frapujący, przynajmniej jak dla mnie) okazał się rozdział drugi. Andrzejewski napisał mnóstwo recenzji polskich powieści. Imponuje nie tyle ich ilość (w gruncie rzeczy zebrana zaledwie z kilku lat), co ich jakość. Z Samotnego pokolenia wyłania się niesamowity pejzaż międzywojennej literatury. Jestem pod wrażeniem wnikliwości oraz staranności krytycznoliterackiej pracy młodego Andrzejewskiego. Ileż on musiał czytać! A warto pamiętać, że zadebiutował w prasie w wieku zaledwie 18 lat (1927), toteż nawet biorąc pod uwagę fakt, że znaczna część zaprezentowanego w zbiorze materiału pochodzi z lat trzydziestych – i tak był wówczas wciąż bardzo młodym człowiekiem. Kochał prozę, czuł ją, żył nią na co dzień. Z książki wyłania się zatem fascynujący obraz nie tylko samej literatury dwudziestolecia, ale i autentycznego mola książkowego, który nie dość, że książki pochłaniał, to jeszcze czynił to bardzo uważnie, by następnie mądrze i uczciwie ocenić zgłębiony materiał.
W opiniach Andrzejewskiego w zasadzie tylko dwie sprawy lekko mi „zazgrzytały” – gardził prozą wywiedzioną wprost z własnych doświadczeń (w sensie: systematycznie ganił młodych autorów za zbyt natrętne opieranie się na sobie i na własnych przeżyciach, o ile nie potrafili oni odejść odpowiednio daleko w utworze beletrystycznym od typowego „pamiętnikarstwa”), podważał też wartość literatury pacyfistycznej – w szczególności Remarque’a i jego Na Zachodzie bez zmian. Tutaj zgodzić się nie mogę. Zresztą ani z jednym, ani z drugim. Osobiście bardzo lubię prozę silnie powiązaną z doświadczeniami życiowymi autora, zaś powieść Na Zachodzie bez zmian uważam za jedno z najwybitniejszych dzieł wszech czasów. Akurat ten typ literatury antywojennej cenię niezwykle wysoko i nie wydaje mi się, żeby dało się lepiej ukazać koszmar wojny – z punktu widzenia losu pojedynczego człowieka, który zostaje rzucony w tryby bezdusznej machiny…
Tak czy siak, zbiór Samotne pokolenie zaskakuje in plus. Jest to lektura wartościowa, wciągająca, inspirująca, poszerzająca horyzonty. Z czystym sumieniem polecam ją każdemu, kto naprawdę kocha dwudziestowieczną prozę. Nie tylko fanom Andrzejewskiego (dla nich pozycja absolutnie obowiązkowa). Tym bardziej dziwi mnie, że wydaną przed czterema laty książką (2014, Kraków, Universitas) zainteresowały się jak dotąd zaledwie dwie osoby (!) w najpopularniejszym polskim serwisie książkowym (piszę „najpopularniejszym”, bo ma jakoby dziesiątki, o ile nie setki tysięcy użytkowników). Nikt przede mną tej książki nie ocenił, nikt nawet nie przeczytał. Jedynie dwóch samotnych zaznaczyło, że „chce przeczytać”. Tu nasuwa się proste pytanie: co ludzie czytają, o ile w ogóle czytają? Na pewno coś lżejszego, niewymagającego wysiłku, odprężającego, rozrywkowego. Słowem: nienaukowego. Ja wiem. Rozumiem. Znakomita większość zapewne tak. Trudno męczyć typowego Kowalskiego szkicami i recenzjami – i to jeszcze takimi sprzed 80 lat… Ale czy te doskonałe szkice oraz recenzje są obecnie aż tak masakrycznie hermetyczne, by ciężkostrawnością i niedzisiejszością tłumaczyć fakt, że przez 4 lata nikt nie odważył się do nich zajrzeć?